Dawid Wolny: Mam Odrę na tricepsie

Dawid Wolny: Mam Odrę na tricepsie

– Doceniam, że jestem w dużym klubie, odbudowywanym przez ludzi, którzy pokazują, że się na tym znają. Ale nie będę ukrywał: trzecia liga to z pewnością nie jest mój poziom rozgrywkowy – mówi opolanin, wychowanek Groszmalu i Odry, od roku seryjnie strzelający gole dla Polonii Bytom, którego dociskamy w naszym stałym cyklu.

 

Gdy podpytuję ludzi o Dawida Wolnego, często przewija się wątek tatuażu z herbem Odry. Opowiesz?
– Przedstawia panoramę Opola, godło miasta, ratusz, herb Odry. Nawiązuje do tego, gdzie się wychowałem. Wykonałem go nie tak dawno, 3-4 lata temu. Nie jest w jakimś bardzo widocznym miejscu, choć na boisku trochę go widać – triceps, tył ramienia.

 

Czyli wytatuowałeś sobie herb Odry już po rozstaniu z klubem?
– Tak. Nigdy nie ukrywałem, w każdym wywiadzie powtarzam, że zawsze byłem i jestem kibicem Odry. Życzę jej jak najlepiej, w tym momencie priorytetem jest utrzymanie w pierwszej lidze. Jako małolat chodziłem z dziadkiem za rękę na Oleską, brał mnie też na żużel, na Kolejarz. Dziadek to wielki kibic, ma 85 lat i nadal biega. Dobre geny!

 

Kibice żużlowi i piłkarscy trochę się w Polsce ze sobą gryzą.
– Fakt, ale pytanie, jakim jesteś kibicem. Mojemu dziadkowi zawsze zależało po prostu na dobru swojej drużyny, swojego regionu. Do teraz zdarza się, że skoczę sobie na Kolejarza, czasem pójdę na piłkę ręczną, obejrzeć Gwardię, dwa razy byłem też na meczu siatkarek Uni.

 

Ten żużel trochę śledzisz? Co się dzieje w Grand Prix – i tak dalej?
– Trochę śledzę. Dwa razy byłem ze znajomymi w Pradze, na stadionie Marketa, kiedyś pojechaliśmy też do Leszna. Lubię sport, choć ten jest trochę inny, czarny – jak to się mówi, wiążący z wypadkami, utratą zdrowia. W Polsce mamy dobry żużel, najlepszą ligę na świecie, więc jeśli ktoś lubi i kibicuje, to ma do tego idealne warunki.

 

Prawo jazdy na motor masz?
– Nie wiem, czy mogę się przyznawać, ale mam kategorię A. Niedawno sprzedałem motor. Gdy jest sezon, zdarza się rekreacyjnie pojeździć. Lubię adrenalinę. Wypad na motor czy narty daje inne doznania niż piłka. Ze spadochronem jeszcze nie skoczyłem, ale planuję… W kontraktach są pewne zapisy warunkujące taką aktywność. Ze sportami ekstremalnymi trzeba rozważnie. Neuer nie uważał – i widzisz.

 

Złamał nogę na nartach.
– To przykład z bardzo niedalekiej przeszłości, dlatego przyszedł mi do głowy.

 

W poprzedniej rozmowie na OpolskieSport.pl trochę trener Łukasz Wicher opowiadał trochę o swoich kibicowskich wyjazdach na Odrę. Też jeździłeś?
– Na kilku wyjazdach byłem, ale już jako ciut starszy kibic. Wybrałem się na Raków, raczej wybierałem te bliższe, z racji tego, że w weekend sam zawsze miałem mecze czy treningi.

 

Czyli bez ekstremalnych przeżyć?
– Właśnie bez, na spokojnie. No i nie ukrywam, że lubiłem też sobie pójść na Oleską pośpiewać do „młyna”.

 

To ciekawe, że tatuaż z herbem Odry zrobiłeś sobie już po 2017 roku, kiedy twój pobyt w klubie się zakończył. Czyli znakiem tego nie ma w tobie wielkiej zadry.
– Ludzie zarządzający w danym momencie potrzebowali widocznie innego zawodnika. Ja kibicuję klubowi, barwom, chodziłem na mecze za małolata. Co ma klub do tego, że działacz X zdecyduje w jakiejś chwili, że Dawid Wolny po dwóch z rzędu awansach się nie nadaje i trzeba ściągnąć kogoś innego?

 

Jak patrzysz dziś na tamto rozstanie? Lepiej rozumiesz tamtą decyzję niż w momencie, gdy zapadała?
– Po latach jeszcze bardziej nie rozumiem tej decyzji. Ale nie zmienia to faktu, że być może pchnęła mnie ku rozwojowi i dzięki temu poszedłem w dobrą stronę. Dojrzałem jako zawodnik, rozwijałem się nie tylko piłkarsko, ale też jako człowiek. Może dlatego, że musiałem się bardziej usamodzielnić, zmienić otoczenie… Nie jesteśmy dziś w stanie powiedzieć, gdzie wtedy wylądowałaby Odra z Wolnym w składzie. Czy nadal grałaby w pierwszej lidze? Czy awansowałaby? A może spadła? Wróżenie z fusów. Wiem jedno – zawodnik, który ma w sercu dany klub, mimo wszystko zawsze gra trochę inaczej. Teraz też poniekąd to odczuwam, bo pamiętam od małego sztamy Odry z Polonią Bytom czy Zagłębiem Lubin. Te kluby zawsze przewijały się na trybunach, gdy dziadek zaczynał brać mnie na mecze.

 

Czyli teraz w Bytomiu ma to na ciebie jakiś wpływ?
– Jako kibic Odry mam w głowie tę sztamę, ale przede wszystkim jestem zawodnikiem i chcę, by Polonia rozwijała się jak najlepiej. W klubie dzieje się bardzo dobrze, chcemy zrealizować upragniony cel, czyli awans. Jeśli to spełnimy, będę chciał dalej uczestniczyć w tym projekcie, by potem kroczyć po kolejne.

 

Skoro ślizgamy się trochę wokół kibicowskich klimatów, to niech też padnie pytanie, czy jest klub, w którym na pewno byś nie zagrał?
– Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Jeśli miałbyś do wyboru klub A, B i C to jasną sprawą jest, że nie wskazałbyś takiego, który wojuje z Odrą. Ale trzeba patrzeć na to, że to twoja praca. Podpisujesz kontrakt, masz oddawać serducho na boisku. Tyle.

 

Spuentuję to tak: w tym momencie nie grozi ci ani Raków Częstochowa, ani Chemik Kędzierzyn.
– W tym momencie tak!

 

W której części Opola się wychowałeś?
– Na przedmieściach, w Groszowicach, zatem ścisłe centrum długo niekoniecznie mnie dotyczyło. Tyle że Opole nie jest duże. Niektórzy się śmieją, że to taka duża wieś, większe miasteczko. Nie potrzeba wiele, by ogarnąć infrastrukturę miasta, dobrze ją poznać.

 

Zaczynałeś grać w Groszmalu. Jaki masz obraz tego klubu po czasie?
– Bardzo fajne środowisko. Jest tam dziś A-klasa, a trenuje po 20-25 chłopaków. Szacunek, bo robią to za darmo, bez pieniędzy, z pasji i amatorsko. Kilku fajnych ludzi tam zaczynało, potem trafiali do „młodzieżówek” Odry. Zrobiła się z tego niezła szkółka. Wychowałem się tam, mój tata grał amatorsko, miałem blisko na boisko, korzystałem z tego. Sentyment został spory. Gdy przyjeżdżam do domu, lubię sobie pójść na A-klasę, odwiedzić znajomych, zerknąć na mecz. Wierzę, że klub prędzej czy później znajdzie się wyżej, może i w czwartej lidze. Ma zadbany obiekt, zawsze tam coś się dzieje, są turnieje, festyny, to łączy lokalną społeczność, daje jej rozrywkę. Obok boiska płynie Odra, dlatego powstała tam sekcja smoczych łodzi, są organizowane wyścigi. Wszystko formalnie, z sędzią, może kiedyś cię zaproszę!

 

Podobno w rodzinnym domu lubisz też pograć w szachy?
– Gdy wracam, to z dziadkiem naprawdę często gramy. Siadamy, rozkładamy szachownicę, do tego kawa… Taki nasz rytuał. Gramy, rozmawiamy o wszystkim. Raz dziadek mnie rozwali, raz ja dziadka… Jestem bardzo rodzinną osobą, lubię ten czas i doceniam, że jest mi dany. Bo nie jest dany każdemu, różnie w życiu bywa.

 

W szatni Polonii gra się w szachy?
– Coś tam chłopaki grają, ale nie mieliśmy okazji się zmierzyć. Jestem trochę oldschoolowy. Wiem, że jest coś takiego jak chess.com, sam mam aplikację, tak jak wolę książki od ebooków, tak samo jest z szachami. Nie lubię elektronicznie, wolę fizycznie.

 

Co się robi podczas podróży na mecze w tyle autokaru? Masz jakieś swoje zwyczaje?
– Zależy od wyjazdu. Wszystko jest dla ludzi, po meczu wygląda to trochę inaczej niż przed. Jedni wolą coś poczytać, inni, posłuchać muzyki, ktoś przyklei się z jaśkiem do szyby i śpi… Wszystko wedle potrzeb. Jestem osobą, której w szatni wszędzie pełno, dlatego lubię pokręcić sobie „beczkę” z jakiejś sytuacji. A przesądny nie jestem. Wierzę, że jeśli solidnie trenowałeś, to nie będzie źle. Nie mam tak, że gdy nie zawiążę najpierw prawego buta, to na pewno nie strzelę gola. Nie, nie.

 

Z jednej strony opowiadałeś o adrenalinie, z drugiej – o szachach. Jesteś też fanem yerby.
– Gdy grałem w Odrze i studiowałem w Opolu, zaszliśmy do herbaciarni i zauważyłem ją u kogoś. Powiedziałem do pani kelnerki, że napiję się, skosztuję, bo nigdy nie próbowałem. Lubię dowiedzieć się, jakie właściwości mają różne rzeczy, jak mogą wpływać na organizm. Zainteresowałem się yerbą i zacząłem uwzględniać ją w codziennym życiu. Do dziś tak zostało. Yerba ma teinę, działa trochę inaczej niż kawa. Yerba nie daje takiego strzału jak kofeina, ale też dużo bardziej powoli ulatuje z organizmu. Ma dużo mineralnych składników, niczego nie wypłukuje z organizmu, raczej uzupełnia. Dla wielu osób to zamiennik kawy, ale ja lubię jedno i drugie.

 

Mówisz, że studiowałeś w Opolu. Co konkretnie?
– Najpierw wychowanie fizyczne, ale nie ukończyłem go, bo potoczyło się tak, że wyjechałem do Kotwicy Kołobrzeg. Potem zrobiłem na WSB licencjat z zarządzania. Przyznam, że jeszcze mi się nie przydał, ale nigdy nie mów nigdy.

 

Na razie jesteś zawodowym piłkarzem. Gdy patrzysz na pierwszoligowych napastników, zastanawiasz się, czemu nie zaistniałeś na tym szczeblu, spędziłeś tam jedynie półrocze w Sandecji Nowy Sącz?
– Piłka składa się z decyzji. Może niektóre spośród tych, które podjąłem, były błędne. Trenerzy różnie patrzą na rolę „dziewiątki”. Jeden woli dużego napastnika, grającego dobrze głową w polu karnym, a inny – takiego schodzącego pod grę, kreującego. Nikogo nie chcę oceniać. Jeśli jakiś napastnik jest dziś w pierwszej lidze, to znaczy, że na to zasłużył i trzeba mu dobrze życzyć. Bywało, że znajdowałem się bardzo blisko jakiegoś pierwszoligowego klubu, ale ściągnął na ostatniej prostej innego zawodnika. Wolał wypożyczyć młodego chłopaka czy sprowadzić kogoś z zagranicy, a ja szedłem do drugiej ligi. To się w Polsce zdarza.

 

Masz 28 lat i strzelasz gole w trzeciej lidze. Nie masz poczucia, że czas ucieka?
– Doceniam, że jestem w dużym klubie, odbudowywanym przez ludzi, którzy pokazują, że się na tym znają. Ale nie będę ukrywał: trzecia liga to z pewnością nie jest mój poziom rozgrywkowy. Trudno być zadowolonym, że aktualnie grasz na szczeblu nr 4, gdy wiesz, że sufit masz dużo wyżej. Zobaczymy, jak potoczą się losy Polonii.

 

Życie zawodowego piłkarza różni się się od siebie na poziomach nr 2, 3 i 4, które poznałeś?
– Dla mnie to bez znaczenia. Mam taką świadomość i na tyle znam swój organizm, że gdziekolwiek jestem – daję z siebie tyle samo, czyli maksa. To normalne, że czasem w klubie X masz więcej możliwości niż Y, co warunkują finanse i infrastruktura, ale to normalne. Wychodzę z założenia, że życie oddaje. Jeśli jesteś w pełni profesjonalny, dobrze się prowadzisz, to nawet jeśli trener nie stawia na ciebie w danym klubie, wkrótce możesz wylądować w innym. U innego trenera. Musisz być na to gotowy, musisz walczyć o te szanse.

 

Z twoimi umiejętnościami mógłbyś prześlizgiwać się przez trzecioligową rzeczywistość?
– Nawet nie ma co o tym mówić, a co dopiero sprawdzać. Nie byłbym fair wobec siebie, trenerów i chłopaków, z którymi dzielę szatnię. Nie mógłbym stanąć przed lustrem ze świadomością, że tu odpuściłem, tam nie dałem z siebie wszystkiego, bo bronią mnie umiejętności. Jeśli masz coś do zrobienia, to wychodzisz na boisko, oddajesz serducho. Nie umiałbym wyjść na trening ze świadomością, że się nie wypruję. To bez sensu.

 

Tej zimy interesował się tobą Motor Lublin. Duże miasto, bogaty właściciel, piękny stadion, wyższa liga. Gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, szybko przeszedłeś do porządku dziennego?
– Mam ważny do czerwca kontrakt z Polonią, ale nie będę ukrywał, że była to fajna opcja. Sama osoba portugalskiego trenera Gonzalo Feio, rozmowa z nim, plan na to wszystko – to było coś dobrego, mogę powiedzieć to jasno. Widać, jak działa ten szkoleniowiec w Lublinie, zawodnik może się przy nim rozwinąć, jeśli tylko jest ambitny i lubi pracować. Zebrałem sobie opinie kilku znajomych, bo świat piłkarski jest hermetyczny. Słyszałem, że to fajny człowiek, bazujący na relacjach międzyludzkich. Ja też jestem z tych, którzy doceniają szczerość. Nie była to zatem byle jaka propozycja. Wspomnę jeszcze, że w Motorze gra mój przyjaciel Sebastian Rudol i miło byłoby znów dzielić z nim szatnię. Nie będę ukrywał, że w pierwszej chwili było mi szkoda, ale życie toczy się dalej. Jestem w Polonii, dużym klubie, który ma jasny cel. Skupiam się na robocie, jaką mamy do wykonania w Bytomiu.

 

Sam mówisz, że patrzysz na świat przez różowe okulary, dlatego trudno, byś długo się przejmował.
– Ludzie, którzy są życiowymi optymistami, niby mogą się na tym przejechać. Ale gdy mam jakiś problem, powtarzam sobie: „Ludzie mają gorsze. Czym ty się przejmujesz?”. Dla optymisty jeden, drugi czy trzeci zimny prysznic czasem się przydaje, daje kopa do dalszych działań, postawienia kolejnych kroków. Ale nie mam wątpliwości, że lepiej patrzeć na świat w ten sposób. Tak mnie wychowano, by szukać pozytywów.

 

Z drugiej strony powtarzasz, że rzadko jesteś z siebie zadowolony. A byłeś po takiej jesieni, w ciągu której zdobyłeś 19 bramek, zostając najlepszym strzelcem polskich lig centralnych?
– Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że nie, ale jestem wobec siebie wymagający i wiem, że mogło być lepiej. W przegranych meczach mogłem inaczej się zachować, coś zmienić… Ale nie ma co nastrajać się negatywnie. Przed nami kolejna runda, trzeba stawiać sobie kolejne cele, by poprzeczka była coraz wyżej i napędzała cię do dalszej pracy.

 

Polonia do ataku sprowadziła Krzysztofa Ropskiego z pierwszoligowej Skry Częstochowa. Jak na realia poziomu nr 4, to mocny transfer.
– Rywalizacja cię rozwija i daje kopa, jeśli podchodzisz do niej zdrowo. „Ropa” pomoże drużynie, to świetny gość. Jesteśmy trochę innymi typami napastników. „Ropa” to raczej lis pola karnego, no i lepiej gra głową, choć uważam, że sam gram nieźle, ale on to ma naprawdę opanowane. Nie jest powiedziane, że nie zagramy w dwójkę. Nie wiem jeszcze, jak to będzie docelowo pomyślane, ale stanowilibyśmy ciekawe połączenie. Gdy grasz jednym napastnikiem, to absorbuje wszystkich obrońców. Przy dwóch wygląda to inaczej, obrońcy mają większy mętlik w głowie. „Ropa” to też wzmocnienie do szatni, nie mam wątpliwości, że pomoże drużynie w jednym wspólnym jasnym celu, jaki mamy.

 

Waszej lidze przewodzą rezerwy Rakowa Częstochowa, czyli rywal niezwykle godny i reprezentujący bardzo silny klub, ale mimo wszystko nie umiem wyobrazić sobie, by Polonia „kiblowała” kolejny sezon w trzeciej lidze.
– Powinniśmy podejść do tematu tak, jak podchodziliśmy dotąd. Z meczu na mecz. Ze sparingu na sparing. Dać maksa, budować mentalność zwycięzcy przed pierwszą ligową kolejką z Wartą Gorzów. Jak najlepiej wypaść tam – i myśleć o kolejnym rywalu. Nie gadajmy, że w szóstej czy którejś kolejce gramy z Rakowem albo innym rywalem z czuba, bo to nie ma sensu. Wierzę, że takie podejście dużo nam da. Ale… ja też naprawdę nie wyobrażam sobie, byśmy mieli nie zrealizować naszego celu.

 

O Odrę i jej pierwszoligowy byt się martwisz?
– Pomidor… Wierzę, że się utrzyma, naprawdę bardzo tego chciałbym.

 

Nie chodzi ci czasem po głowie, że fajnie byłoby kopnąć piłkę na nowym opolskim stadionie, oczywiście we właściwych barwach…?
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy o tym nie pomyślałem. Jestem osobą, która analizuje sobie pewne kwestie. Jedne są realne, inne mniej. Może jakiś czas temu miałem drobny uraz, ale teraz patrzę na ten temat zupełnie inaczej. Nie ma się wpływu na czynniki zewnętrzne. A od chwili rozstania żadnej propozycji z Odry nie miałem, dlatego nie było się nad czym zastanawiać. Jeśli by była – na pewno usiedlibyśmy, serce kierowałoby mnie tam, ale prócz niego jest jeszcze rozum. Jeśli to ze sobą współgra, można powiedzieć: „Tak, jestem gotowy, to odpowiednia chwila, by wrócić do klubu, którego jestem kibicem”. Dziś nie ma o czym mówić. Odra chce się utrzymać, buduje się stadion, a ja jestem w Polonii, która też stawia nowy obiekt i ma ambitne cele. Dwa zaprzyjaźnione kluby rozwijają się. Nic, tylko się cieszyć i kibicować.

 

Na kilka miesięcy przed 29. urodzinami marzysz jeszcze czasem? Że ekstraklasa to wciąż coś, czego wcale nie trzeba porzucać?
– Fajnie, gdy masz jakiś cel, do którego biegniesz. To cię napędza. Nie mogę zatem odpowiedzieć, że nie. Chciałbym dotknąć tego z ciekawości i przekonać się, czy bym sobie poradził. Jaka jest różnica, jak duży przeskok. Grywa się czasem sparingi, ale to nie to samo co mecz mistrzowski, z emocjami, stawką, presją. Marzenia trzeba mieć, by się rozwijać. Śmieję się, że kiedyś chciałem być dla Odry tym, kim był Frączczak dla Pogoni. Grał tam nieprzerwanie wiele lat, dotarł do ekstraklasy, mogąc stanowić przykład dobrego zawodnika, który stale nad sobą pracuje.

 

Rozmawiał Maciej Grygierczyk (katowicki „Sport”)