
MKS odciął następny kupon. Celowniki dalej u rusznikarza
Jeśli w meczu piłki nożnej pada rezultat 0:0, to nikt się nad nim za bardzo nie pochyla. Kiedy jedna z drużyn kończy zawody w dziewięciu, a ta druga nie potrafi dokonać dzieła zniszczenia, to jeszcze bardziej pachnie tak zwaną “żeną”. To, że MKS-iacy swych fanów wiosną troszkę przestroili, to fakt. To że stali się zespołem nieprzewidywalnym (czytaj: nieskutecznym), to drugi fakt.
Biało-niebiescy praktycznie całą drugą połowę starcia z Lechią Zielona Góra grali w przewadze jednego zawodnika, od 49 minuty. Ta druga czerwień dla przyjezdnych popełniona została już po czasie, więc jest bez znaczenia. Ferajna Tomasza Chatkiewicza w tym sezonie tylko raz podzieliła się punktami bez bramek. Działo się to 24 września z… Lechią Zielona Góra (tutaj ikonka uśmieszku). Szkoda, że w tym roku zatracili swoją bezkompromisowość.
Umówili się przed wielkim majowym weekendem, że jedni drugim krzywdy nie zrobią, i na tym wydawałoby zakończyć te wypociny? Nie wydaje nam się. W perspektywie bezbarwnej odsłony numer jeden i siedzenia na rywalu jak “szpak na czereśni” w kwestii połowy drugiej, trzeba to napisać.
Druga piłkarska siła województwa dostała w sobotę sytuacji na wygranie kilka, ale dwie – stupiećdziesięcioprcetowe. Adrian Błaszkiewicz z dwóch metrów przestrzelił głową, z kolei Dominik Lewandowski, stojąc niewiele dalej, tak celował, że go zablokowali.
Rezultat ten żadnej z kapel nic nie robi. Obie jakoś sobie ten sezon dograją, więc nie ma się co napinać. Wracając na Sportową 7, to podeprzemy się jeszcze tylko wspomnianą na starcie statystyką. W pięciu ostatnich trzecioligowych zawodach, następcy Waldemara Soboty wsadzili do siaty rywali tylko raz. I to jest mało. Bardzo kurde, mało…