Tyski syndrom Odry, także tu i teraz

Tyski syndrom Odry, także tu i teraz

Odra Opole z GKS-em Tychy wygrała po raz ostatni… 21 lipca 2018 roku, czyli dobrze ponad pięć lat temu i nie było to zwycięstwo wyjazdowe. Takie wydarzyło się (uwaga!) w sezonie 1994/1995, jeszcze w 3 lidze.

 

Wobec tych danych, deklaracja trenera Piotra Plewni, jakoby miał poprosić o obiegówkę w przypadku najbliższej przegranej jego zespołu, nabrała iście heroicznego wymiaru.

 

Mecz dwóch najbardziej chimerycznych drużyn Fortuna 1. ligi obecnego sezonu, zaoferował tak zwany futbol karkołomny. Przynajmniej w jego pierwszej części. Z placu gry wiało zwyczajnie nudą, choć gdyby posądzić któregoś z aktorów o brak zaangażowania i walki, to można by zapewne dostać w łeb.

 

O pierwszych dwóch kwadransach najlepiej zatem milczeć. Trzeci należał do tyszan. W 36 minucie bezczelny w swej wymowie rajd Krzysztofa Machowskiego na prawej stronie zakończony został niecelnym strzałem. Podobny los spotkał bardzo ładną przymiarkę z pola Wiktora Żytka, w minucie 42.

 

W doliczonym czasie tej połówki gospodarze mogli objąć prowadzenie, ale na drodze stanął im Dominik Kalinowski, który efektownie wypiąstkował główkę Czarnogórzanina, Namanji Nedića. Uff… Otwarcie wyniku było naprawdę blisko.

 

Ledwie opustoszałe jak po pandemii trybuny tyskiego monumentu zaczęły ponownie wydawać kibolskie dźwięki, GKS objął prowadzenie. Śliczna to była wrzutka z wolnego Antonio Domingueza, wprost na głowę Żytka, który z bliska zmieścił futbolówkę tuż przy prawym słupku. Na zegarze w 51 minucie zapaliło się 1:0.

 

W 57 minucie Hiszpan znów pokazał, że lewą nóżkę ma nie od parady i kapitalnie zakręcił z dystansu, lecz minimalnie obok. 120 sekund po tym mogło być po jeden. Z 20 metrów huknął Mateusz Marzec, a miejscowych uratowała poprzeczka. Konrad Jałocha stał jak zahipnotyzowany i tylko patrzył, czy piłka nie odbiła się aby za linią.

 

OKS zaczął przeważać. Im bliżej końca zawodów, tym coraz bardziej, optycznie, ale i z dużą liczbą stałych fragmentów gry. Co z tego, skoro kolejnego gola zdobyli w piątek ludzie Dominika Nowaka. Klasyczną kontrę w 80 minucie sfinalizował pewnie Patryk Mikita i opolskie mleko się wylało.

 

Kiedy grupka fanów niebiesko-czerwonych mobilizowała swoich ulubieńców hasłem “K… mać Odra grać!”, Jan Biegański łapał się z głowę po trafieniu w słupek. Gasły wszelkie nadzieje na przełamanie tyskiego syndromu, ale i własnej słabości, gdyż do końca starcia nic się już nie zmieniło.

 

Smutny wieczór inaugurujący drugi wrześniowy weekend zapewne szybko się nie skończy. Czwarta przegrana z rzędu zwiastuje długie Polaków rozmowy przy Oleskiej 51.

 

(Pelek)