Jak miał na imię Pele?

Jak miał na imię Pele?

Zmarł Pele i wypada napisać kilka poważnych słów. Byle nie za poważnych, bo mnie Opolskie Sport wyrzuci z zakładki Hydepark do działu Nekrologi, a wiadomo, jak się kończy karierę w takich miejscach – w końcu musisz napisać pożegnanie samego siebie. Tym bardziej, że urodziłem się w czasach, kiedy nazwisko Pele miało jeszcze dużą siłę przebicia na szkolnych boiskach i podwórkach, gdzie grywało się na jedną bramkę, którą najczęściej bywał trzepak albo drzwi do garażu.  

 

Moimi idolami od zawsze byli zawodnicy niscy, wywodzący się z biedy i obdarzeni nieziemskim dryblingiem. Pele spełniał wszystkie te trzy warunki. Jego odtworzona cyfrowo po latach bramka z meczu z Juventusem (ale nie tym włoskim, lecz brazylijskim) to wirtuozeria futbolowej żonglerki. Pele przyjmuje w pełnym biegu piłkę, przerzuca ją chytrze nad obrońcą, omija go i nie pozwalając piłce dotknąć ziemi, robi taką samą przerzutkę nad kolejnym zawodnikiem, aby za sekundę powtórzyć sztuczkę z bramkarzem. Bęc, bęc, bęc i gol! Jak na teledysku.

 

Co do wzrostu i biedy, to miał 172cm, a jedną z większych traum przeżył wtedy, gdy nie mógł wziąć udziału w bardzo poważnym meczu, gdyż nie miał piłkarskich butów, bo rodziców nie było na nie stać. Wtedy grywał przeważnie na bosaka, a za piłkę robił gałgan zwinięty ze szmat i gazet. Były to jeszcze beztroskie dla futbolu czasy, kiedy nikomu do głowy nie przychodziło sporządzanie procentowych zestawień, która drużyna dłużej przebywała na połowie przeciwnika, i psucie nimi relacji sportowych. Może dlatego Pele aż trzykrotnie zdobył z reprezentacją Brazylii tytuł mistrza świata, strzelając w tych rozgrywkach 12 goli. A w 605 meczach rozegranych w barwach rodzimego FC Santos zdobył ich aż 589.

 

No, właśnie, rodzimego FC Santos… To kolejny fenomen tego zawodnika, nie do powtórzenia chyba w dzisiejszych czasach wielkiej komercji i wielkich transferów, grać nieprzerwanie w jednym klubie od fazy juniora do zakończenia kariery. Trwało to 18 lat. Dziś taka klubowa wierność byłaby do powtórzenia nawet w Szombierkach Bytom. Spytajcie o to zresztą wytrawnych łowców głów z Chelsea Londyn, Realu Madryt, FC Barcelony, Interu Mediolan, Ajaxu Amsterdam czy któregoś z dwóch Manchesterów. A pytając, odsuńcie się na stosowną odległość, aby was nie opluli, gdy wybuchną śmiechem. Owszem, po oficjalnym zakończeniu kariery, Pele bawił się jeszcze w piłkę w popularnym wówczas wśród gwiazd klubie New York Cosmos, ale była to już taka piłka na niby, piłka „żeby nie zardzewieć”, więc nie ma o czym mówić. To jakby generałowi, który brał udział w zwycięskiej wojnie, doliczać do militarnej kariery dorabianie po godzinach jako konsultant w firmie ochroniarskiej.

 

W 1999 roku na skrzyżowaniu w Sao Paolo do stojącego na światłach samochodu podbiegł bandyta z bronią. „Oddawać pieniądze i zegarki!” – krzyknął, lecz gdy zobaczył, że jednym z pasażerów jest Pele, ukłonił się nisko, przeprosił i ulotnił. Czy któryś z warszawskich rozbójników operujących przy zbiegu Ząbkowskiej i Targowej byłby równie wyrozumiały dla, powiedzmy, Ernesta Muciego z Legii, zwanego przez prasę albańskim Messim? Nie wiecie, kto to Muci? Bandyta też by pewnie nie wiedział.

 

I jeszcze jedna w temacie „Pele”. To gwiazda światowej sławy, której imię mało kto zna. Spytajcie samych siebie lub znajomych: jak miał na imię Pele? Ja złapałem się na tym, że nie wiem, dopiero siadając do tego felietonu. A zawoławszy na pomoc Gugla, dowiedziałem się, że miał na imię Edson. Edson Arantes do Nascimento vel Pele.

 

Zbigniew Górniak