A po co nam trener?

A po co nam trener?

Trwa narodowa dyskusja, kto po Michniewiczu. Pigmej, Indianin, a może Eskimos? Sławny czy nieznany? Drogi czy tani? Doświadczony czy nowicjusz, ale za to ambitny? Ktoś swojski czy też taki, który nie zna nawet polskiego, za to dysponuje obcym nazwiskiem (gdybyż jeszcze dwuczłonowym!), które będzie leczyło nasze kompleksy, przynajmniej do pierwszej porażki. Nie, wróóóććć! Pierwsza jest zwycięska, druga i trzecia honorowe, dopiero po czwartej następują rozliczenia.

 

A ja się nieśmiało zapytam, czy musi być jakikolwiek? Grajmy bez trenera! I tak od wielu lat reprezentacja poczyna sobie tak, jakby go nie miała, więc jaka to różnica?

 

Za smarkacza, pamiętam, trener był tym niespełna trzydziestoletnim starcem, który jak mógł, przeszkadzał nam na boisku. Rolę tę pełnił zazwyczaj nauczyciel WF lub jakiś instruktor kolonijny. Zarządzał nikomu niepotrzebne rozgrzewki, które trwały w nieskończoność, gdy my przebieraliśmy nogami obutymi w trampki i tenisówki, aby wreszcie sobie kopnąć. Zwoływał narady, gdzie stojąc w centrum, z gwizdkiem w zębach (bywał też jednocześnie sędzią), smucił coś konspiracyjnym głosem o strategii, kryciu, murowaniu bramki, graniu takim, śmakim i owakim. Zamiast gry ogłaszał żmudne trenowanie rzutów wolnych lub żonglowania piłą. W miejsce waleczności, uczył chytrości i oszczędzania sił. A potem, gdy już w końcu zagwizdał na mecz, potrafił zdjąć cię z boiska, mimo że miałeś jeszcze sporo sił i zamiar strzelenia decydującej bramki. I wstawiał w twe miejsce jakiegoś patałacha. Tymczasem serca rwały się do gry i rosły młode kły!

 

Gry-kły… Wiem, rym częstochowski, ale go zostawiam, bo oddaje chłopacki wigor i bezinteresowność, których tak bardzo brakuje dziś na boisku każdej polskiej drużyny, nie tylko narodowej. Sam Lewandowski sprawy nie załatwi, choćbyśmy kupili dla niego dziesięciu najdroższych trenerów świata. Jeśli już, niech tę umowną i czysto symboliczną rolę trenera spełnia kapitan, najlepszy chłopak w drużynie, jak kiedyś na podwórku. On wybierał, on ustawiał, on opieprzał, na niego się grało. Naturalny lider.

 

Wiem, wiem, wiem… To tak nie działa, powiecie, kręcąc głowami. Ależ ja wiem, że to tak nie działa, bo żyjemy w idiotycznych i skomplikowanych czasach, kiedy nawet facet od prania ręczników w kadrze musi mieć skończone studia na politechnice. Wiem, że to tak nie działa, ale ten tekst nie jest żadną strategiczną analizą. Jest zwyczajnym felietonem, który powinien być oryginalny. Więc tym bardziej zachęcam: grajmy bez trenera! Będziemy oryginalni i zaoszczędzimy.

 

Zbigniew Górniak