Co Fernando Santos zrobić powinien

Co Fernando Santos zrobić powinien

Od dzisiaj jestem Polakiem, jednym z was – oświadczył Portugalczyk Fernando Santos, nowy trener piłkarskiej reprezentacji Polski. – Przeprowadzam się z rodziną do Warszawy. Chcę poznać ludzi i wasz sposób myślenia. Proszę się przyzwyczaić do tego, że będziecie mnie tu często widzieć – dodał. No, cóż, takie deklaracje mile łechcą naszą narodową dumę, wciąż skąpaną w europejskich kompleksach i takich samych ambicjach. Oto, ktoś z lepszego świata Zachodu chce zostać Polakiem. Mniam, mniam…

 

Też mi się spodobała swojskość Portugalczyka, choć między Bogiem a prawdą, czy aby nauczyć kogoś grać w piłkę, trzeba aż tak głęboko wchodzić w jego duszę? Czy chcąc uczynić z Eskimosów czołowych pingpongistów świata, należy zamieszkać w igloo, jadać suszone ryby, popijać je tranem i uprawiać seks w trzech warstwach futra z foki? Ale chcącemu nie dzieje się krzywda, więc nie będę się spierał. Aby jednak ta operacja polonizowania Portugalczyka nosiła choćby pozór wiarygodności, proponowałbym co następuje:

 

Po pierwsze, niech Santos rezygnuje na zaledwie kilka miesięcy z obiecanych mu kosmicznych zarobków (900 tys. mies.) i za 3,6 tys. na rękę niech spróbuje utrzymać się na jako takim poziomie, niekoniecznie nawet w stolicy. Na dodatek tę przeciętną pensję niech mu PZPN wypłaca za pośrednictwem tzw. firmy zewnętrznej, co jest w Polsce niezwykle rozpowszechnioną formą płatności, skutkującą opóźnieniami, niedoszacowaniami, nerwami i niedobieraniem telefonów, co w końcu nie dziwi, bo bywają one pełne bluzgów.

 

Skoro mamy go tu często widzieć, to ja bym go chętnie zobaczył w którymś ze środków komunikacji publicznej. Niech posmakuje wykluczenia komunikacyjnego, na które składają się: drożyzna biletowa, szczupłość taboru, nieskoordynowanie kursów, a w końcu lekceważący stosunek przewoźników do wynalazku zegara. A jak mu to nie będzie w smak, to niech dojeżdża do pracy hulajnogą (koniecznie w zimie). Dorobi się przy okazji etykiety „ekologicznego”, co da mu kilka dodatnich punktów u dziennikarzy, zawsze łasych na takie bzdury.

 

Powinien też posmakować towarzyskiego życia parkowo-podwórkowego, zwłaszcza o poranku, i przekonać się (także na własnej wątrobie), że choć w Polsce ani w przyrodzie, ani w jadłospisie nie występują małpy, to jesteśmy jako kraj przodującym ich konsumentem. Codziennie do południa Polacy spożywają około miliona małpek! Przy okazji Portugalczyk dowiedziałby się od ich pożeraczy wielu prawd o kraju, w którym tak ochoczo pragnie mieszkać. Na pewno byłyby to opinie dużo treściwsze od tych, jakie teraz być może daje mu wynajęty za grubą kasę zespół asystentów, doradców i coachów.

 

Nie wyobrażam sobie gruntownego poznania Polski bez wizyty w którejś z jednostek uspołecznionej służby zdrowia. Najlepiej w porach wieczornych i z dolegliwością wymagającą szybkiej interwencji. Niech Fernando Santos sam się przekona, że dla polskiej medycyny „szybko” to „za jakieś trzy, cztery miesiące”. No, chyba że prywatnie, panie Portugalczyk.

 

Niech zawsze nosi też przy sobie worek z drobnymi monetami („będzie pan miał końcóweczkę?”) oraz niech nie odbiera nieznanych numerów, aby nie zmagać się z ofertami banków, telefonii i fotowoltaiki. Dobrze też, aby zmarnował któryś z długich weekendów w korku na zakopiance lub na próbach znalezienia nad lodowatym Bałtykiem skrawka wolnej plaży, na którym mógłby rozłożyć swój koc. A potem niech zje tam gofra z chińskimi powidłami, udającymi te z Podlasia, w cenie obiadu w knajpce w Lizbonie lub w Algarve – z widokiem na Atlantyk.

 

Ale przede wszystkim, aby stać się prawdziwym Polakiem, nasz zacny gość powinien określić się politycznie! PiS albo PO? TVP Info albo TVN? Gazeta Polska czy Gazeta Wyborcza? Skrobanki albo ochrona poczętych? Schab czy robaki? Itd. itp. A potem hałaśliwie oznajmić swój wybór na Facebooku i przygotować na starcia być może bardziej mordercze niż te, które czekają go z polską reprezentacją w eliminacjach do MŚ i ME. Fernando Santosie, powodzenia!

 

Zbigniew Górniak