Filip Żagiel: Zawsze miałem w głowie ekstraklasę

Filip Żagiel: Zawsze miałem w głowie ekstraklasę

\Jak wspomina dzieciństwo w Lewinie Brzeskim? Dlaczego po pierwszym dniu w Prószkowie tata nie zabrał go do domu? Kto był ikoną Pomologii? Czy blisko było, by w barwach Górnika Zabrze zadebiutował w ekstraklasie? Dlaczego sezon spędzony w Odrze Opole docenił dopiero po czasie? Jaki buł najlepszy piłkarz, z którym trenował, po latach wspominany nawet przez gwiazdę Liverpoolu? Czemu po odejściu Miłosza Trojaka z nieco mniejszym zapałem śledzi wieści z Oleskiej 51? Jak mocno dziwi się, że nie pod tym adresem, a z nim w trzeciej lidze gra Dawid Wolny? W naszym stałym cyklu dociskany jest tym razem Filip Żagiel, 24-letni pomocnik Polonii Bytom.

 

Jaki dla bardzo młodych ludzi jest Lewin Brzeski?
– To nie jest dziura. Bardzo ładne miasteczko, ale jeśli nie grałbym w piłkę, pewnie za szczęściem jechałoby się do Opola albo Wrocławia. Lewin leży pomiędzy – do Opola jest pociągiem 20 minut, do Wrocławia – 50. Tam szukałoby się pracy i perspektyw, ale nigdy nie musiałem się tym przejmować. Opinia o Lewinie na Opolszczyźnie jest średnia ze względu na pewne kwestie – ujmijmy to – trochę gangsterskie. Lewin daje drogę dobra i drogę zła. Tą dobrą może być gra w piłkę. Szczęście, że mam 11 lat starszego brata. Od dzieciaka byłem w niego zapatrzony, zabierał mnie na boisko, które było zaraz przy bloku na naszym osiedlu, gdzie spotykał się chyba cały Lewin. Zaraził mnie piłką, a zdarzały się też osoby, które zahaczyły o trochę większy świat. Daniel Wolny poszedł za kilkanaście tysięcy złotych do Zagłębia Lubin. Co prawda nie poradził tam sobie i szybko wrócił – tak bywa, gdy trafiasz z małej miejscowości w profesjonalne otoczenie, między ludzi bardziej cwanych, rozgadanych, znających się wcześniej z kadr województwa, którzy mogą ci wsiąść na głowę – ale mimo wszystko pokazał, że da się stąd wybić. Brat grał za to w naszej Olimpii. To był dobry okres, dużo ludzi chodziło na mecze, klub zrobił awans z „okręgówki” do czwartej ligi. Myślałem sobie: – Super byłoby kiedyś coś takiego przeżyć! Życie tak się ułożyło, że swój pierwszy awans przeżyłem w „trochę” większym klubie, czyli w ubiegłym roku w Ruchu Chorzów.

 

Bardzo szybko opuściłeś rodzinną miejscowość, trafiając do Pomologii Prószków. W jaki sposób?
– Miałem 13 lat, pierwsza klasa gimnazjum, internat, czteroosobowe pokoje. Szkoła piłkarska, ale też z klasą policyjną. Dostałem się poprzez kadrę województwa. Byłem chłopakiem, który w Olimpii grał zawsze w starszych rocznikach. Ktoś się widocznie wokół tego zakręcił, przyszło powołanie do drużyny Opolskiego ZPN i tak się zaczęło. Szkółka Odry Opole wtedy de facto nie istniała; nie było tak, że masowo zgarniała chłopaków z województwa. Zdecydowaną większość przejmowała raczej Pomologia i to zmieniło się dopiero po czasie – odkąd Odra wróciła na szczebel centralny ma większy monopol. W Prószkowie spędziłem prawie całe gimnazjum.

 

Jak 13-latek odnalazł się poza domem?
– Ciężko było. Od zawsze byłem przywiązany do rodziców, brata. Przez pierwszy miesiąc bardzo tęskniłem. Już pierwszego dnia zadzwoniłem do taty.

 

– Tata, ja wracam do domu! Poradzę sobie w Lewinie, będę chodził do szkoły i grał, jakiś klub w końcu się zgłosił. Nie potrzebuję teraz szkółki z internatem w wieku 13 lat.
Tata był gotowy jechać i odebrać mnie – skoro syn źle się czuje, to weźmie go do domu, gdzie będzie się czuł dobrze. Mama z bratem stwierdzili jednak: – Dajmy mu chwilę. Wytrzymali ciśnienie i słusznie, bo w miarę szybko się odnalazłem i potem już było super. W tych najmłodszych grupach byłem osobą piłkarsko wiodącą, dlatego było mi łatwiej. Nie byłem największy, najgroźniejszy w klasie, by gabarytami wypracować sobie pozycję wśród rówieśników. To musiało się dziać przez piłkę. Gdy przechodziłem do Górnika Zabrze, chyba trener Zieleźnik powiedział mojemu tacie, że jeśli tylko będę dobrze grał w piłkę, to środowisko mnie zaakceptuje. To dotyczyło okres przed Górnikiem, w trakcie Górnika i po Górniku – aż do teraz. Nigdy nie musiałem specjalnie walczyć o swoją pozycję w klasie, drużynie. Moje zdanie się liczyło, dlatego dobrze żyło się w internacie, a potem w bursie.

 

Stereotypy o życiu w internacie pokrywały się z rzeczywistością Prószkowa?
– Trudne tematy. Ujmę to tak: trzeba mieć cel. W internacie nie brakowało starszych kolegów, już z liceum, różne rzeczy się widziało, niektórzy w to szli. To żadna nowość. Tak się działo w zdecydowanie większych akademiach. W pewnym momencie ktoś może uznać, że przez różne zachowania będzie fajniejszy i zatraca cel, na który twoi rodzice łożą pieniądze. Dają cię do internatu, byś się trenował, uczył, rozwijał swoje pasje i talenty, a okazuje się, że gubisz się w tym systemie, skupiasz na innych rzeczach. To problem, którego w pełni nie da się opanować.

 

Naturalna selekcja.
– Tak to można nazwać. Jeśli ktoś ma cel, jest skupiony na piłce i chce coś osiągnąć, to tymi złymi rzeczami się nie interesuje. A jeśli nie ma na tyle ambicji – to po prostu nie będzie grał.

 

Ktoś z Pomologii prócz ciebie dziś gra?
– Lukas Klemenz – to wiadomo.

 

Jeśli tylko tyle, to słabo.
– Pewnie były różne epizody, ale mogę nie kojarzyć. Teraz do głowy przychodzi mi tylko Lukas. Od początku było widać, że to będzie kawał piłkarza. Był we Francji, grał w Odrze, no i w ekstraklasie – Wiśle, Jagiellonii, Koronie. Teraz jest na Węgrzech. Można powiedzieć, że zrobił karierę. Jest trzy lata starszy, rocznik 1995. Pamiętam, że lubiłem z nim porozmawiać w internacie na różne tematy. Był pomysł testów w Zagłębiu Lubin – pytałem go, prosiłem o radę. Dużo pomagał mi wiedzą, obyciem, był juniorskim reprezentantem Polski. Odbyliśmy kilka takich rozmów, które mi pomogły. Lukas był ikoną Pomologii. Gdy myślało się o wychowanku, który może coś osiągnąć, to w głowie miał właśnie jego. Na treningach przewyższał wszystkich, każdy go lubił, szanował, wszędzie go było pełno.

 

Zamykając wątek internatu, czy tobie zdarzyło się coś „odwalić”?
– Na szczęście nie. Nawet alkoholu. Byłem czysty! Pierwszy raz spróbowałem go po osiemnastce, a papierosów w ogóle się nie zdarzało.

 

Mówisz o Lukasie Klemenzie, ale sam szybko wybiłeś się z Pomologii do Górnika Zabrze. Wypatrzyli cię?
– Nie całkiem. Wujek miał znajomego, przez którego złapaliśmy kontakt do trenera Szydłowskiego, który razem z Kamilem Zieleźnikiem był opiekunem rocznika 1998. Tak nakręcił się ten temat, otrzymałem zaproszenie na testy i wypadłem na nich na tyle pozytywnie, że trenerzy nalegali na to, bym przyszedł jak najszybciej. Nie byłem do tego jakoś supernastawiony – Prószków jest 30 minut drogi od Lewina, w każdy weekend wracałem do domu, nie czuło się tej odległości, rodzice mogli przyjechać w każdej chwili. Zabrze to już była gruba wyprowadzka. Górnik wykazał inicjatywę, trochę ponegocjował m.in. w zakresie opłacenia bursy, dlatego gimnazjum kończyłem się w Zabrzu. Nieźle się to potoczyło. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów, za trenera Ojrzyńskiego dostałem się do pierwszej drużyny. Trudno było żałować tej przeprowadzki. Pomologii brakuje seniorskiej piłki, w pewnym momencie ta szkoła już była zbyt mała i trzeba było spróbować czegoś nowego.

 

Czyli czułeś się mocny?
– Byłem już wtedy po konsultacjach w kadrze Polski u trenera Dorny. Co prawda nie udało mi się do niej dostać, ale od najmłodszych lat tego typu historie mnie nie podłamywały. Wiem, jaka jest moja wartość. Zawsze cenię się wysoko – może czasem zbyt wysoko – ale taki jest mój system działania i tak chyba będę działał już do końca. W tym staram się upatrywać swojej siły. Dlatego pojechałem do Zabrza, zrobiłem dobre wrażenie i to finalnie otworzyło przede mną szerszy horyzont, pomogło grać w pierwszej lidze, mieć kontakt z większą seniorską piłką do dziś. Z tego się cieszę.

 

Czy w Górniku byłeś blisko debiutu na boiskach ekstraklasy?
-To samo pytanie niedawno zadała mi w TVP Katowice redaktor Olga Rybicka. Nigdy nie czułem, że jest blisko, ale mogę powiedzieć, kiedy było najbliżej – właśnie za trenera Ojrzyńskiego. Na przeszkodzie przede wszystkim stało to, że Górnik nie mógł sobie pozwolić, by w jakimś meczu sprawdzić 16- czy 17-latka. Trzeba było wtedy walczyć o punkty, o utrzymanie, a w kadrze było tak wielu doświadczonych zawodników, że trudno, by trener patrzył na niedoświadczonych nastolatków. Gergel, Madej, Grendel, Janota, Kante… Bardzo ciekawi, klasowi piłkarze. Gdyby Górnik nie był wtedy w dole tabeli, nie walczył o byt, to może w jakimś meczu górnej ósemki doczekałbym się kilkuminutowego debiutu. Może, może… Wcześniej na zgrupowaniu w Hiszpanii zrobiłem dobre wrażenie na trenerach, ale i zawodnikach. Pamiętam, jak po jakimś meczu Ken Kallaste – reprezentant Estonii – zapytał, czy naprawdę mam tyle lat, ile mam. To było fajne, dla młodego chłopaka zawsze miło coś takiego usłyszeć. Sporo wtedy rozmawiałem ze Słowakiem Erikiem Grendelem. Gdy jesteś ofensywnie usposobiony, to łatwiej o takie „wow”. Dobrze zacząłem, potem było gorzej, okres w klubie był naprawdę burzliwy, wiele grubych rzeczy się działo, zwłaszcza dla oczu tak młodego chłopaka. Ale do prawdziwego seniorskiego grania to sporo mi wtedy brakowało, nie mówiąc o takim graniu, które mogłoby dać taką wartość Górnikowi, by trener mógł o mnie realnie myśleć. Warunki fizyczne miałem wtedy jeszcze słabsze niż teraz, ale nauczyłem się korzystać z nich jako atutu, a nie traktować jako coś, co mi przeszkadza.

 

Jak z wątłej budowy i niewielkiego wzrostu uczynić atut?
– W Górniku napatrzyłem się na Michała Janotę. Nie wiem, czy kiedykolwiek trenowałem z lepszym piłkarsko zawodnikiem – a przecież miałem z nim do czynienia już wtedy, gdy najlepsze lata miał za sobą, raczej w schyłku niż „prajmie”. Nie przypadek, że Gini Wijnaldum (były piłkarz Liverpoolu, obecnie wypożyczony z PSG do Romy – dop. red.) wspomina go z czasów Feyenoordu i mówi, że był genialnym piłkarzem. Gdy mu powiedzieli, w jakiej lidze teraz gra, to był w ogromnym szoku (obecnie Janota jest zawodnikiem Podbeskidzia – dop. red.). Trzeba sobie pewne kwestie przestawić w głowie. Gdy ktoś ci mówi, że jesteś za mały, za niski, musisz zrobić tak, by rywal bał się podejść 1 na 1 – bo szybciej biegasz, jesteś zwinniejszy. Jeśli masz umiejętności piłkarskie, to zawsze sobie poradzisz. Powtarzam, że one za każdym razem wygrywają. Może nieraz na dłuższym dystansie, ale zawsze. Siła fizyczna wtedy nie ma wiele do gadania, choć często u nas idzie w parze. Popatrzmy, jakich transferów dokonują beniaminkowie ekstraklasy – często to są „fizole”, którzy mają uczynić defensywę żelazną, a jakość piłkarska idzie na dalszy plan. Buduje mnie przykład Grzegorza Tomasiewicza z Piasta Gliwice, który jest jeszcze niższy ode mnie, a sobie radzi. Moim atutem jest gra 1 na 1, szybkie odejście. Musisz korzystać z tego, co masz dobre, a nie myśleć o tym, co słabsze.

 

W Górniku najwyżej zagrałeś ostatecznie w trzecioligowych rezerwach.
– Dlatego w pełni nie mogę być zadowolony, dało się zrobić więcej. Za kilka rzeczy Górnikowi jestem wdzięczny, kilka mam za złe, ale nie chcę wyciągać brudów. To moje brudy, może kiedyś odpowiem na nie w jakimś meczu. Teraz ten temat jest zamknięty.

 

Z Zabrza byłeś w sezonie 2017/18 wypożyczony do Odry Opole.
– Dla chłopaka z Opolszczyzny to było fajne doświadczenie, ale tak na dobrą sprawę uświadomiłem to sobie dopiero po czasie. Gdybym teraz wylądował w Opolu, powiedziałbym, że to naprawdę coś. Wtedy po prostu skupiałem się na tym, by zagrać dobry sezon, wrócić do Górnika i tam walczyć o regularne występy, a jeśli nie tam – to w innym miejscu. Zawsze w głowie miałem ekstraklasę, Odra miała być do niej tylko przystankiem. To nie było najwłaściwsze podejście. W pierwszej rundzie, jesienią, grałem dużo, mimo że zacząłem na ławce. Zrobiło się wokół mojej osoby trochę szumu, drużyna zapaliła, na półmetku sezonu zajmowaliśmy drugie miejsce. Było wtedy bardzo blisko, by trener Brosz skrócił moje wypożyczenie, „zawrócił” mnie do Górnika. Sam kiedyś mi o tym powiedział, ale tak się nie stało. Zimą Odra sprowadziła Mateusza Czyżyckiego z Tarnobrzega – definitywnie – i zdecydowała się stawiać na niego jako młodzieżowca. Minut łapałem coraz mniej, „Czyżyk” był bardzo dobrym zawodnikiem, no i z innej pozycji. On – „ósemka”, ja skrzydłowym. Nie była to czysta rywalizacja młodzieżowca z młodzieżowcem na pozycji, no i wygodniej klubowi było stawiać na swojego chłopaka niż wypożyczonego. To zrozumiałe, tym bardziej że nie przejawiałem chęci pozostania w Opolu na dłużej, nigdy o tym nie mówiłem. Może to było złe z mojej strony, bo fajnie było widzieć na trybunach przy Oleskiej ludzi z Lewina albo znajomych z Pomologii, wybiegać przy nich na boisko w pierwszej lidze.

 

Odra zimowała wtedy na trzecim miejscu, a wiosną miała problem, by wygrać mecz, zwolniono Mirosława Smyłę, za niego przyszedł Mariusz Rumak. Z czego wynikał taki zjazd?
– Jesienią wygrywaliśmy często jedną bramką, dosyć szczęśliwie. Na pewno nie mieliśmy na tyle mocnej drużyny, by na półmetku zajmować drugie miejsce w pierwszej lidze – lidze z Rakowem, Tychami, Zagłębiem, mającym zawsze wielkie ambicje GKS-em Katowice czy mocną i płacącą wtedy sporo Chojniczanką. Było bardzo dużo szczęścia, którego w drugiej rundzie już zabrakło. Liga brutalnie nas zweryfikowała. Dobrze, że jesienią tak fajnie się pobawiliśmy, bo gdybyśmy zdobyli mniej punktów i wiosną walczyli o utrzymanie, to wątpię, czy by się udało i Odra mogłaby zlecieć. A tak – do dziś nieprzerwanie gra w pierwszej lidze.

 

Mocno dziś śledzisz to, co dzieje się przy Oleskiej?
– Do niedawna – mocno, z tego względu, że w Odrze grał Miłosz Trojak, który niebawem będzie brał ślub z siostrą mojej żony. Śledziłem zatem Odrę rodzinnie, jeździłem na mecze. Teraz czynię to już po prostu jako ktoś z regionu. Nie czuję jakiejś niesamowitej więzi z klubem, ale wiem, że Odra to jedyny poważny klub w województwie opolskim. Bardzo bym chciał, by miało jednego konkretnego przedstawiciela, w którym dobrze się dzieje. Dlatego mam nadzieję, że wiosną Odra uratuje się przed spadkiem i będzie się rozwijać jako klub, zwłaszcza że buduje się nowy stadion.

 

Trener Piotr Plewnia powiedział mi na OpolskieSport, że nie przypuszczał, iż tak wiele będzie zależało od jednego zawodnika, wskazując odejście Trojaka do Korony jako jeden z głównych powodów tego, czemu po tak dobrej wiośnie i udziale w barażach przyszła dla Odry tak kiepska jesień.
– No pewnie – ja się z trenerem Plewnią zgadzam. Gdy oglądałem Odrę, miałem taką refleksję, że rzadko spotyka się zespoły, w których „szóstka” – a na tej pozycji grał Miłosz – praktycznie reżyseruje całą grę. Dużo brał na siebie, a drużyna widząc, jak pewnie się czuje, chyba trochę się od niego uzależniła. Dla mnie to też szok, że miał na nią aż tak ogromny wpływ. Teraz widzą to też ci kibice, którzy nie do końca patrzą na piłkę fachowo, taktycznie; teraz dostrzegają to, co ktoś znający się mocno na piłce widział już ileś czasu temu. Miłosz był kimś, kogo ciężko zastąpić.

 

Tym kimś miał być Oskar Paprzycki, ale po jednej rundzie wylądował na liście transferowej.
– „Oskiego” znam z Chojnic. To nie ten typ piłkarza. Jest dobry fizycznie, przydatny w walce o środek pola, ale to nie ten potencjał techniczny z piłką, co Miłosz. W defensywie, bieganiu – OK, ale patrząc na to, ile Miłosz dawał Odrze z piłką, to „Oski” w żadnym wypadku nie mógł być następcą 1 do 1.

 

Skoro o rodzinie, to co tam u… szwagra?
– Tobi Weinzettel wybrał już inną ścieżkę zawodową i w niej się realizuje, a w piłkę gra tylko amatorsko, jakiś czas temu był w Ozimku. Na spotkaniach rodzinnych zawsze porozmawiamy. W Odrze obaj mieliśmy wtedy dobrą rundę, Tobi – jeszcze lepszą niż ja. Zastanawialiśmy się, kiedy trafi do ekstraklasy. Było zainteresowanie, ale miał tego pecha, że drugim bramkarzem był Mateusz Kuchta, warsztatowo naprawdę klasowy. Gdy złapał już numer 1, to miejsca w składzie nie oddał. Szkoda, że nikt wtedy Tobiego nie wyciągnął z Odry, bo coś chyba się działo, ale piłkarze nie lubią gadać na takie tematy, jeśli nie są dopięte. Później już w Opolu regularnie nie grał. Jakimś promykiem była Wisła Kraków, ale szedł tam tak naprawdę jako trzeci bramkarz i wiele kwestii musiałoby się na siebie nałożyć, by wskoczył do jedenastki. Finalnie tak się nie stało, przesiedział ten czas. Gdy któregoś razu siedzieliśmy w szatni Odry, coś tam na Facebooku wyskoczyło i rzuciłem, że fajną ma kuzynkę. Dziś jest moją żoną… Ale szybciej poznałem jej siostrę, bo chodziła w Prószkowie do klasy policyjnej, kojarzyliśmy się. Gdy wyszło tak, że przyjechałem pierwszy raz do mojej obecnej żony, to już łatwiej było wejść w rodzinę. No a Tobi też się cieszył, że spotykam się z jego kuzynką.

 

W Polonii Bytom dzielisz dziś szatnię z Dawidem Wolnym, doskonale znanym w Opolu. Zdobył jesienią 19 bramek, jest liderem klasyfikacji trzecioligowych strzelców. Jaką przyszłość mu wróżysz?
– Do tej pory nie jestem w stanie sobie uświadomić, jakim cudem Dawid gra w Polonii, a nie pierwszoligowej Odrze. Skoro masz gościa, który jest kibicem Odry, z wytatuowanym na rękawie herbem Odry i takim do niej podejściem od dziecka, z wywalczonymi w jej barwach dwoma awansami… Nie umiem tego zrozumieć. Powiem wprost, że Polonia w trzeciej lidze ma lepszego napastnika niż Odra w pierwszej lidze. To śmieszne, że wychowanków, zawodników z opolskiego, w Odrze jest niewielu.

 

Muszę cię skontrować: Konrad Kostrzycki, Dawid Czapliński, Rafał Niziołek, opolski sztab, ledwie co odszedł Mateusz Marzec… Pozmieniało się to na lepsze.
– OK, ale zobacz na pierwszy sezon w pierwszej lidze. Był Olek Kowalski, Tobi, „Marcowy”, „Nizioł”, ja… Nie wiem, czy można powiedzieć, że teraz tych osób jest coraz więcej – bardziej zwrócić uwagę, że za trenera Rumaka klub ich się pozbywał. Mam nadzieję, że Dawid tej zimy już nigdzie się nie ruszy i nie zmieni tego ten wywiad, w którym go „pompuję”. Ale liczę zarazem, że jeszcze kiedyś wróci na salony. To napastnik spokojnie na pierwszą ligę, którego chętnie zobaczyłbym nawet w ekstraklasie. Zgoda, był w Sandecji Nowy Sącz, ale różne rzeczy się zadziały, że nie dostał w pierwszej lidze prawdziwej szansy, nie został sprawdzony w większym wymiarze czasowym, a skoro tak, to nie można stwierdzić, by się nie nadawał. Dla mnie nadaje się nie tylko na pierwszą ligę i mam nadzieję, że kiedyś moje słowa udowodni. Może w Bytomiu, a może innym klubie.

 

A może nie doceniasz przeskoku między trzecią i pierwszą ligą? Adam Żak też strzelał w Polonii na zawołanie, a w Odrze skończyło się na 1 bramce przez 1,5 sezonu.
– Powiedz, czy Adam Żak miał sezon w drugiej lidze, w którym strzelił ponad 20 goli?

 

Nie ponad 20, ale dwucyfrową liczbę uzyskał w Rozwoju Katowice.
– Dla mnie nie jest napastnikiem kalibru Dawida Wolnego, nie zestawiałbym ze sobą tych przykładów. Trafiając dziś do Odry, Dawid na pewno poradziłby sobie lepiej, byłbym w stanie postawić na to wszystko. Nie jest też tak, że teraz strzelił 19 w trzeciej lidze w Bytomiu, a wcześniej w ogóle nie było go w poważnej piłce.

 

To fakt, że w Ostródzie i Skrze Częstochowa trafiał regularnie.
– Dlatego aż dziw, że Odrze albo zniknął z radarów, albo nie brała go pod uwagę i szukała innych rozwiązań. On „ma gola”, a Odra od kilku sezonów boryka się z problemami z napastnikami. Ale dla mnie to dobrze. Jestem z nim w Bytomiu i wiem, że to napastnik ponad ligę, w której gramy.

 

Dla Polonii, której kibiców łączy sztama z fanatykami Odry, miasto też buduje nowy obiekt, choć z pewnością nie tak spektakularny jak ten wznoszący się na północy Opola.
– Jako piłkarze Polonii czekamy na to jak na szpilkach, by przenieść się z baraków na nowe – i mieć warunki adekwatne do tego, w jak dużym klubie jesteśmy. Codziennie widzimy, jak buduje się nowy obiekt i patrząc na to, jak postępują prace, aż bywam zaskoczony, że idzie to tak szybko. Wydaje się, że wręcz przedterminowo, choć ekspertem nie jestem. Wiadomo, że temat nr 1 to awans do drugiej ligi, a nie obiekt, ale fajnie byłoby móc otworzyć go jakimś fajnym meczem w drugiej lidze zamiast pytaniami, czy Polonia wydostanie się w końcu z trzeciej ligi.

 

„Fajnym meczem w drugiej lidze”. Wiesz co, powiem ci tak: byle nie z Odrą!
– Różnie w piłce to bywa! Życzyć sobie można różnych rzeczy, a rzeczywistość bywa brutalna. Z Odrą byłby fajny mecz, ale życzę jej utrzymania.

 

Czy grając w Bytomiu od połowy 2019 roku – z sezonową przerwą na Ruch Chorzów – czujesz się już Polonistą?
– Nie chcę używać takich określeń, choć Polonia jako klub dała mi najwięcej. Przede wszystkim zaufanie, wyciągnęła mnie z gówna, gdy w Chojniczance usłyszałem podczas okresu przygotowawczego, że zmienia się trener i dyrektor, dlatego muszę szukać klubu. Polonia przygarnęła mnie wtedy, tu zapracowałem na transfer do Ruchu. Znajduję się teraz na innym etapie, jestem teraz innym piłkarzem niż wtedy. Czuję się doceniony, spotykam się z życzliwością i świadomością, jakie są moje umiejętności. Cieszę się, że chcą na mnie stawiać i możemy wspólnie budować nową historię Polonii. Za to zawsze będę wdzięczny i niezależnie gdzie rzuci mnie życie, zawsze będę miał do Bytomia blisko. W Chorzowie przez cały rok wyzwaniem był awans do pierwszej ligi, a moim celem przebicie się do pierwszego składu. Jedno się nie udało, drugie jak najbardziej, dzięki szatni z liderami „Fosą” i „Ecikiem”, zdeterminowanemu klubowi, kibicom. Ludzie wiedzieli, co zrobić, by osiągnąć sukces. To było ogromne doświadczenie. Chcę w Bytomiu zarażać podobną mentalnością – a wtedy nie będę się bał, czy zrobimy awans. Jesteśmy na drugim miejscu, ale jakość piłkarską mamy na tę ligę aż za dużą.

 

To samo pewnie mogą powiedzieć rezerwy Rakowa czy Rekord Bielsko-Biała.
– Posłużę się słowami Tomka Foszmańczyka, który przed wiosennymi barażami w Chorzowie powiedział: „Bądźmy drużyną, którą zapamiętają nie jako tę, która prawie zrobiła awans. Tylko jako tę, która to zrobi”. Niech tak będzie teraz w Bytomiu.

Rozmawiał Maciej Grygierczyk (katowicki „Sport”)