Tomasz Chatkiewicz: Futbol to moja terapia

Tomasz Chatkiewicz: Futbol to moja terapia

W czym praca „klawisza” może pomóc trenerowi? Jak wspomina schyłek Metalu i początki nowego klubu? Czy blisko było powrotu Waldemara Soboty do Kluczborka? Jak sprawił, że MKS pod jego wodzą stał się jednym z pięciu najlepiej punktujących trzecioligowców? Dziś w naszym stałym cyklu dociskamy Tomasza Chatkiewicza, trenera MKS-u Kluczbork!

 

Rzucam okiem na pańskiego Facebooka. Na zdjęciu profilowym herb Metalu, zdjęcie w tle z wypełnionym „młynem” kibiców MKS-u. Fanatyk kluczborskiej piłki z pana!
– Całe życie spędziłem w Kluczborku. Tu się wychowałem, tu zaczynałem grać w piłkę. Los chciał, że teraz jestem tu trenerem.

 

Jako przedstawiciel rocznika 1980, jaki Metal pan pamięta?
– Przypominający czasy komuny. Bez infrastruktury takiej, jak dziś. Bez boisk, sztucznej nawierzchni – ale za to mnóstwem młodzieży garnącej się do grania. Pod względem liczebności osób chętnych do gry, to były inne czasy – bo i mniej było pokus, telefonów, komputerów, konsol. Ale myślę, że pod ścianą staniemy dopiero za kilka lat. Wtedy młodzieży do grania w mniejszych miejscowościach albo w ogóle nie będzie, albo będzie jej bardzo mało. Czasów drugoligowego Metalu nie mogę pamiętać. Gdy zaczynałem w seniorach, drużyna spadła z trzeciej do czwartej ligi -grupa opolsko-śląska. Przeszedłem w Metalu całe szkolenie, od pierwszej klasy podstawówki. Nie było wtedy jeszcze żaków, orlików. Zaczynało się od trampkarza, bardziej zaawansowanymi szczeblami byli młodszy junior i junior. Rywalizowaliśmy w lidze międzywojewódzkiej, dziś zwaną makroregionem albo CLJ. Dobrą ekipę miał Start Namysłów, Prószkowa wtedy jeszcze nie było, w regionie wymienialiśmy się z Odrą Opole. Raz ona spadała i wchodziła z ligi wojewódzkiej, a raz my. W międzywojewódzkiej zawsze pograło się trochę na śląskich terenach – z Górnikiem, Ruchem, Gwarkiem. Inny świat, na Śląsku zawsze dostawało się lekcję życia. Nasza opolska liga juniorów nadal zresztą – by nikogo nie obrazić – jest przeciętna. Trafiając do seniorów Metalu, miałem 16 lat. 1996, 1997 rok.

 

Szło zarobić?
– Gdzie! To nie te czasy, co teraźniejsze. Wiadomo – starsi coś zarabiali, ale młodzi grali za bułkę z kiełbasą. Do dziś zresztą tak jest w wielu klubach, na poziomie trzeciej czy czwartej ligi, że nie szanuje się wychowanków. Zawsze obcy dostanie więcej niż swój. A swojego tez trzeba zachęcić. Mentalność jest całkiem inna niż kiedyś. Młodzi mają wszystko na tacy, a niektórzy nie chcą z tego korzystać. Sprzęt, boiska, siłownie, hale… Wszystko dostosowane, dopasowane, niektóre kluby mają tak wyposażone obiekty, że nic, tylko korzystać. Śmiejemy się z trenerami z podobnych roczników do mojego, że kiedyś zimą to piłkę pierwszy raz widziało się w marcu. Wcześniej śnieg, śnieg, śnieg. Trenowałem juniorów – godzina 16:00, zapalone światełko, sztuczne boisko odgarnięte, poubierani. No komfort. Niektórzy tego nie doceniają, od razu chcieliby zarabiać nie wiadomo ile. Kiedyś grało się za darmo, byle tylko być w seniorach. Dziś młodzi czasem wolą iść na wioskę, dostać 100-200 złotych niż ścierać się codziennie z trzecioligowcami i walczyć tu o swoją przyszłość.

 

Dziwi się pan?
– Dziwię, bo mają wszystko na miejscu, są miejscowi albo z miejscowości obok. A większości nie chcą, wolą od razu na starcie się skreślić, nawet gdy daje się im szansę. Ale trafiają się też tacy, którzy mówią, że mogliby tu grać i biegać nawet za darmo, byleby tylko być. Jeśli ktoś składa taką deklarację, to na starcie już punktuje. Wiadomo, że za darmo tu nikt nie gra, coraz rzadziej zdarza się to chyba nawet w B-klasie. Tam też chcą mieć przynajmniej coś za mecz.

 

W 2001 roku Metal przenosił się do Byczyny. Był pan w środku, gdy kluczborska piłka znikała z mapy.
– Młody chłopak byłem, po prostu chciałem grać. Klub połączył się z Byczyną, rok tam graliśmy. Najpierw była Byczyna, potem Kuniów, na tej bazie w 2003 roku powstał MKS Kluczbork. Nie było Metalu, nie było KKS-u, tylko jeden klub, dlatego łatwiej było pozyskiwać zawodników. Zrobiliśmy na czwartą ligę mocną ekipę. Ściągnięto Kazimierowicza, Jasińskiego, w trzeciej lidze dołączyli świętej pamięci Drąg, Jagieniak, czyli okoliczni wojownicy. Fajna ekipa, fajna atmosfera, to przekładało się na kolejne awanse, na czele z tym do pierwszej ligi, za trenera Polaka. Nie wiem, czy zdążyliśmy to wszyscy tak naprawdę docenić. Szedł strzał za strzałem, aż zbyt szybko. Stadion wtedy był pełny, przychodziło po 2,5-3 tysiące ludzi. Niedawno na którejś z odpraw przedmeczowych pokazałem chłopakom zdjęcie z tamtych czasów. Zagadka: w której lidze zostało wykonane? Myśleli, że w pierwszej. Gdy odparłem, że w trzeciej, to nie wierzyli.

 

Jak wspomina pan Waldemara Sobotę, który w MKS-ie wypłynął na szerokie wody wiodące aż do reprezentacji Polski?
– Bardzo dobry kontakt mieliśmy i do dzisiaj go utrzymujemy. Normalny, równy gość. Spotykając się ekipą opolską, Waldek zawsze był duszą towarzystwa. Gdy przyszedł do nas w czwartej lidze z Krasiejowa, wiele było opinii: – Nie no, nie nadaje się! Kibice zastanawiali się, jak takie chuchro będzie grało. Ale szybko pokazał, na co go stać. Przyznam, że nie spodziewałem się, że pójdzie aż tak wysoko, ale byłem pewny, że do ekstraklasy z taką szybkością i techniką się przedrze. Dobrze się stało, że wystrzelił w powietrze. Zawsze mu kibicowałem, chciałem go zresztą teraz ściągnąć do Kluczborka, ale on nie chciał. Przyznał, że to jeszcze nie ten czas.

 

Ale czy jeszcze ten czas nadejdzie, skoro wybrał futsal w Dremanie Komprachcice?
– Chyba będzie ciężko. Jak już poszedł w stronę hali, na duże boisko raczej się zamknął.

 

Gdzie by go pan widział? Na boku, jak przed laty, czy w środku pola, gdzie grał ostatnio?
– Oprócz obrony – to wszędzie! Gdyby tylko się zdecydował, na tak doświadczonego zawodnika miejsce by się znalazło.

 

Którego trenera MKS-u wspomina pan najcieplej?
– Trudno wskazać jednoznacznie. Ktoś miał lepszy warsztat, ktoś był najlepszy pod względem życiowym, ktoś wyróżniał się taktycznie… Gdyby zrobić miks, wyszedłby naprawdę świetny trener!

 

Najdłużej i w różnych okresach był trener Okaj. Od jakiegoś czasu już poza zawodem.
– Człowiek orkiestra, jak to na niego mówią!

 

Czy dziś trener Chatkiewicz wystawiałby do składu takiego zawodnika, jakim był Chatkiewicz kilkanaście lat temu?
– Wystawiałbym! Byłem ofensywnie grającym, bocznym obrońcą czy skrzydłowym, lubiącym podłączyć się do przodu. Ale z tyłu głowy pamiętałem oczywiście, że jestem obrońcą.

 

W sezonie 2008/09, w którym MKS awansował do pierwszej ligi, rozegrał pan symboliczny jeden mecz w ostatniej kolejce w Żaganiu. Stać było pana na coś więcej?

– Stać, stać. Rywalizowałem na pozycji z Tomaszem Cieślakiem, młodzieżowcem, niefortunnie przyczynił się do mojej kontuzji. Na treningu złamałem kość strzałkową, na samym początku sezonu. Minęło pół roku, potem ciężko już było się wbić do składu. Skoro ktoś gra regularnie, to trudno, by się go wymieniło. Dziś jako trener wiem to najlepiej. Później przyszła pierwsza liga z panem Kowalskim. Pracowałem już wtedy zawodowo w Zakładzie Karnym. Dostałem sygnał, że jeśli chcę być brany pod uwagę, muszę się zwolnić. Sam się wtedy skreśliłem, ale czy po latach żałuję? Niekoniecznie. I tak bym nie grał. Trzeba być rozsądnym. Jeśli w drugiej lidze złapałeś jeden mecz, na sam koniec, to nie ma się co czarować, że dostałbyś szansę w pierwszej.

 

Mówi pan o pracy w zakładzie karnym. Czy można pana nazwać klawiszem?
– Tak mówią.

 

Wyczerpująca psychicznie praca.
– Osiem godzin w trybie niezmianowym. Dlatego śmieję się, że treningi to dla mnie indywidualna terapia. Zawsze trzeba mieć coś na zewnątrz, by nie zwariować wewnątrz. Czasem jest ciężko. Osadzeni bywają trudni, nie wszyscy są tam tylko za kradzieże.

 

W zarządzaniu grupą, jaką jest zespół piłkarski, taka praca może też pomóc.
– Zwłaszcza że jestem na stanowisku zastępcy dowódcy, zarządzam ludźmi, więc w jakimś stopniu przydaje się to tez w szatni. W 2012 roku zacząłem trenować młodzież w MKS-ie – i tak od 2012 roku trenuję cały czas. Ruszałem od młodzików, szedłem w górę, aż znalazłem się w seniorach.

 

Jak znalazł się pan w sztabie trzecioligowego zespołu?
– Trener Piotr Jacek przyszedł za trenera Furlepę, szukano asystenta. Zapytano mnie, czy dam radę. Spotkałem się z trenerem, i powiedział mi, czego będzie ode mnie wymagał, dogadaliśmy się i tak to się zaczęło. Był to przełom października i listopada 2021.

 

Za co pan odpowiadał?
– Przede wszystkim za analizy przeciwnika, rozgrzewki i część główną treningów, stałe fragmenty.

 

Szybko, bo już w kwietniu ubiegłego roku, stał się pan pierwszym trenerem.
– Wiosną, po meczu ze Stalą Brzeg, trener Jacek oznajmił, że odchodzi do Stomilu Olsztyn. Przyszedł pan Socha i był chyba trzy tygodnie. Zrezygnował z przyczyn osobistych, zaproponowano posadę mnie. Długo się wahałem – to już drużyna seniorska, nie juniorska. Inne podejście. Nie miałem obaw, że nie poradzę sobie z ustawieniem drużyny, ale ogólnie o warsztat. To już całkiem inny świat. Szybko się jednak ogarnąłem i na razie jakoś to funkcjonuje. Powiedzenie, że człowiek uczy się całe życie, naprawdę się sprawdza.

 

Obejmował pan drużynę, gdy plasowała się w strefie spadkowej trzeciej ligi, a do końca zostawało 11 kolejek. Tym większa odpowiedzialność.
– Również dlatego tak się wahałem. Wtedy – że tak powiem – byliśmy na grillu, bo ciśnienie w Kluczborku jest zawsze. Włodarze zapewnili, że gdy coś pójdzie nie tak, to nic złego się nie stanie, ale wiadomo – trzecia liga to trzecia liga. Coś innego niż czwarta opolska. Zawsze trudniej wywalczyć awans niż utrzymać się. W życiu jestem optymistą, a nie pesymistą. Wierzyłem w tę drużynę, byłem z nią od października, obserwowałem i wiedziałem, że ma potencjał. Nie szło jednak, dlatego coś musieliśmy zmienić, wprowadzić coś nowego. Ruszyło, a gdy rusza i drużyna zaczyna wygrywać, to przy linii może stać nawet kij od miotły.

 

W poprzednim sezonie od kwietnia MKS wywalczył ponad dwa razy więcej punktów niż do kwietnia, bo wykręciliście bilans 7-2-2. Co konkretnie pan zmienił, że tak zapaliło?
– Daliśmy trochę odpocząć drużynie, pozwoliliśmy zresetować głowy. Zmieniliśmy też ustawienie, zagraliśmy bardziej ryzykownie, ofensywnie. Poskutkowało. Z zazwyczaj stosowanego 4-5-1 przeszliśmy na 4-4-2, wypchnęliśmy Zielińskiego wyżej, do Przybylskiego. Zadziałało. W fazie obrony Zieliński wracał do 4-5-1, a że jest szybki jak Waldek, to zdąży do przodu i do tyłu. Poza tym trochę atmosfery, integracji… Poszło.

 

Gdyby ułożyć tabelę za czas, kiedy jest pan pierwszym trenerem, MKS byłby w trzeciej lidze jedynie za Rekordem Bielsko-Biała, Ślęzą Wrocław, Polonią Bytom i Lechią Zielona Góra. Jest to jakiś powód do dumy.

– No tak. Dla mnie możliwość rozpoczęcia pracy w seniorskiej piłce od trzeciej ligi to już powód do dumy, a jeszcze utrzymanie w takim położeniu – to w ogóle. Teraz, w cudzysłowie, można powiedzieć, że pierwszy raz od jakiegoś czasu mamy spokojną zimę. Wszystko idzie ku dobremu. Chcemy przepracować mocno zimę, przygotować chłopaków do rundy rewanżowej, oby wiosną znów ruszyło.

 

Co powie pan o swoim sztabie?
– Od razu, gdy dogadałem się z prezesem Smolnikiem, że będę pierwszym trenerem, zaznaczyłem: „OK, ale chciałbym swojego asystenta”. Zaprosiłem do współpracy Michała Honca, znamy się od małego, graliśmy razem w piłkę, zawsze się dogadywaliśmy. Z Krzyśkiem Stodołą graliśmy w trampkarzach, walczyliśmy w osiedlowych turniejach, a potem w Metalu i MKS-ie. Swój chłop. Chyba pierwszy raz zdarzył się tu taki sztab, gości z Kluczborka, byłych piłkarzy, wychowanków. Oby było tak jak najdłużej. Prezes Smolnik jest zadowolony, powtarzał, że czegoś takiego chciał tu zawsze. Wiadomo, że musi to być poparte wynikami.

 

Ósme miejsce zajmowane przez was po rundzie jesiennej to sukces, zważywszy że latem straciliście tak ważne ogniwa jak Tomasz Gajda i Lucjan Zieliński, których trudno zastąpić jeden do jeden?
– Bardzo trudno. W ich miejsce przyszli inny zawodnicy ale wiadomo, że każdy zawodnik jest inny, ma inne uwarunkowania, inaczej się zachowuje w szatni, na boisku. Trochę czasu potrzeba, by ich wkomponować. Mogliśmy mieć miejsce wyższe niż ósme. Taki był plan – w sztabie ustaliliśmy sobie, że połówka tabeli na koniec rundy musi być, ale jest niedosyt przez wzgląd na wyniki meczów w Kluczborku.

 


Wygraliście tylko jeden z ośmiu.

– Niemoc – nie wiem, czym spowodowana. Na wyjazdach jakoś to wyglądało, a u siebie chłopaki jakby mieli nogi powiązane. Przynajmniej trzy mecze powinniśmy jeszcze wygrać – z Cariną Gubin, rezerwami Chrobrego czy Goczałkowicami… Mając 7 punktów więcej, bylibyśmy trochę wyżej i nasze położenie byłoby spokojniejsze. Moglibyśmy myśleć o ogrywaniu naszych młodzieżowców. I tak nie jest źle, ale z tyłu głowy trzeba mieć też fakt, że w drugiej lidze są zagrożone dwie drużyny terytorialnie należące do naszej grupy.

 

Rezerwy Zagłębia Lubin i Śląska Wrocław.
– Dlatego może polecieć z trzeciej ligi aż pięć, a nie tylko trzy kluby.


Prezes Smolnik powiedział w wywiadzie na waszej oficjalnej stronie, że „zbyt wcześnie, by mówić o stylu, bo MKS go jeszcze nie ma”. Wyjaśniliście sobie, jak to jest z tym stylem?

– Każda drużyna jakiś ma. My wiemy, jakiego chcemy, ale… musimy jeszcze dużo trenować.

 

A jakiego chcecie?
– Być bardzo skuteczni. Szybcy w ataku. Przyznam, że nie mam osobiście swojej inspiracji trenerskiej. Chciałbym być kiedyś trenerem na tyle doświadczonym, że będę wiedział dokładnie, z czym i co się je. Do tego trzeba praktyki. Trzecia liga jest ciekawa. Nie wiem, jak w innych drużynach – ale u nas półzawodowa. Mamy pięciu zawodników, którzy normalnie pracują i trzeba to brać pod uwagę. Na przykład Polonia Bytom trenuje rano, nikt nie pracuje.

 

Wierzy pan, że kiedyś przyjdzie czas, gdy MKS powalczy o coś więcej niż spokojne utrzymanie w trzeciej lidze?
– Mam taką nadzieję. W tym roku, gdybyśmy mieli więcej o te 9 punktów, które na naszym stadionie nam uciekły, mielibyśmy 31, 32, skończylibyśmy w górnej części tabeli trzeciej ligi. To rok 20-lecia MKS-u, może za rok spróbujemy… Myślę, że druga liga byłaby dla naszego miasteczka optymalna.

 

Wyobraża pan sobie swoje piłkarskie życie poza Kluczborkiem?
– Na razie jestem w Kluczborku, i jest mi tu dobrze. Nie myślałem na razie o tym, pewnie kiedyś tak będzie. Ale to melodia przyszłości.

 

Rozmawiał Maciej Grygierczyk (katowicki „Sport”)