
Na Oleskiej tylko Arka
Pierwszy w tym roku mecz o stawkę przed własną publicznością Odra koncertowo oblała. W zasadzie dotyczy to pierwszej części zawodów, w której Arka Gdynia wykorzystała wszystkie słabostki gospodarzy i ustawiła końcowy wynik.
Otwierający kwadrans był bezbarwny. W 17 minucie obrót spraw wziął w swoje nogi Mateusz Kamiński i ożywił spektakl strzałem do własnej bramki. Dokładnie pięć minut po tym niefortunnym zdarzeniu miejscowych skarcił Adam Deja. Tak, tak, to brat Sebastiana, znany z występów w najsławniejszych czasach MKS-u Kluczbork. 28-letni już pomocnik wykorzystał do “pustaka” świetne dogranie Mateusz Stępnia.
To było jak uderzenie obuchem. Ledwie minęło 120 sekund, a doskonałą okazję dla ludzi Ryszarda Tarasiewicza zmarnował Ekwadorczyk – Christan Aleman. Przyjezdnym wciąż było mało i nie rezygnowali z dobicia rywala. OKS wciąż pozostawał bez celnego uderzenia, ale i brak było choćby jednej jaskółki zwiastującej odwrócenie losów tego jednostronnego widowiska. Kiedy Hubert Adamczyk w 43 minucie trafił na 3:0 (asysta świetnie dysponowanego w sobotę Dei), serwis “Arkowców ” napisał wprost: – Nie ma co zbierać dzisiaj z opolan.
Pomiędzy 60 a 64 minutą trener Piotr Plewnia dokonał aż czterech zmian. Wypada spytać tylko – dlaczego tak późno? Jak można było przypuszczać, doświadczony na trenerskiej ławie “Taraś”, nie chciał już dalej szarżować i siłą spokoju ustawił się na oszczędności w ludziach i skuteczne wiezienie, i tak fenomenalnego już rezultatu. Dodamy tylko, że niebiesko-czerwonym w światło gdyńskiej bramki udało się wcelować dopiero w 73 minucie, za sprawą młodziutkiego Maksymiliana Tkocza.
Gol w ostatnich sekundach Mateusza Marca tylko poprawił statystyki, ale nie zmazał – co tu dużo mówić – słabego występu dumy Opola. To zdecydowanie za mało, żeby pokonać tak rozpędzonego wiosną przeciwnika, który zwyciężył waśnie po raz trzeci z rzędu.
(Pelek)