Nie drażnić Mickiewicza! Będzin zdobyty, choć po ołowianym boju

Nie drażnić Mickiewicza! Będzin zdobyty, choć po ołowianym boju

Zanim do swoich zawodów w jedenastej kolejce Tauron 1. ligi przystępowali siatkarze Mickiewicza Kluczbork, bezczelnie na fotel lidera połakomił się Chemeko-System Gwardia Wrocław. 

 

Kluczborskim “wolejbolistom” tylko w to graj. Pełna mobilizacja w celu odzyskania należnego im miejsca miała miejsce w Będzinie. Miejscowy MKS (coś na kształt MKS-u Kluczbork) marzył o tym, żeby wyprzedzić w tabeli osadę Mariusza Łysiaka.

 

Zmotywowani i chyba trochę podrażnieni kluczborczanie chcieli jak najszybciej rozwiać zapędy – jak mawia Dariusz Szpakowski –  i jednych, i drugich. Pierwsze dwie odsłony przysporzyły gościom sporo kłopotów, ale dali radę.

 

Masakryczny set pierwszy przeciągnął się do gry na przewagi i zaczął trwać, trwa mać… O autografy na przedramieniu z długopisem w ręku można było ustawiać się do Janusza Górskiego, który skończył ostatnie dwie piłki i przerwał ten koszmar przy 27:25.

 

Pykanie w drugim podejściu, owszem i było, dopóki nasi za sprawą Mateusza Lindy nie zdystansowali się na 19:14. Później już poszło, choć ekipa Wojciecha Serafina jeszcze trochę pofikała. Z kluczowych momentów “twierdza Kluczbork” jednak wyszła bez odcinania fosy i  – oczywiście Górski – zakończył seta na 25:22

 

Będzinianie wrócili jednak do meczu i nie pozwolili na “ostatniego”, a przy okazji szybki powrót do oglądania transmisji z mundialu. Słabszy moment kluczborczan dopadł ich w trzecim secie. Brandon Kopers oraz Mateusz Frąc robili co mogli, ale o 24:26 zadecydował błąd przyjęcia… Górskiego.

 

Układ tego, co działo się w czwartym akcie godny jest filmowców. Napiszemy tylko, że “Mickiewicze” prowadzili już 21:17 i wszystko poszło jak krew w piach. Niezwykle waleczni MKS-ascy najpierw to wszystko zrównali, a w pierwszym podejściu pod przewagi, za sprawą asa Frąca zakończyli 26:24. Niewiarygodne, a jednak prawdziwe.

 

Tie-break “oklepem” stał z obu stron, dopóki w ataku nie pomylił się Frąc. Zrobiło się 10:7, a chwilę później 11:7 dla przyjezdnych i otwarte pole do wyjechania ze szlabanów.

 

Nie, nie można już było tego skiepścić. W końcówce było momentami strasznie nerwowo, ale powrotny lider nie pozwolił wyszarpać wygranej, którą sam poczynił. Ciężkie jak ołów zawody z MKS-em Będzin (warto zanotować) zakończył błąd wystawy… Frąca.

 

(Foniak)