Odra klasycznie, w doliczonym

Odra klasycznie, w doliczonym

Umówili się, czy co? No przecież to już przechodzi ludzkie pojęcie. Trzeci mecz tej wiosny Odra Opole “kładzie” w ostatnich sekundach. Tym razem nie u siebie, a na wyjeździe, w Bełchatowie, ze Skrą Częstochowa.

 

Powtarzalnością ekipy Piotra Plewni w niedopychaniu korzystnego wyniku do końca końców zawodów powinni zająć się historycy i badacze z dziedziny parapsychologii. Tym razem kolejną wisienkę sprzątnął niebiesko-czerwonym z tortu wprowadzony na ostatnie kilka minut Mateusz Malec. Zegar przepisowo stał, ale nieszczęście zdarzyło się w piątej(!) minucie doliczonego czasu gry.

 

Wcześniej szło zupełnie nieźle. Piłkę kopali jedni, kopali ją drudzy, ale w 29 minucie OKS przeprowadził akcję, że palce lizać. Tomas Mikinić wypatrzył na 25 metrze Dawida Czaplińskiego, który efektownym uderzeniem z podbicia pokonał Mateusz Kosa.

 

Dowieźli by to nasi do przerwy, ale opolska defensywa ewidentnie przysnęła kiedy w extra czasie pierwszej połówki do siatki trafiał Maciej Mas. Gol do szatni musiał zadziałać i zadziałał… pozytywnie!

 

Już w 50 minucie znów prowadzili goście. Tym razem rozsądził o tym VAR. Okazało się, ze Krzysztof Ropski ciągnął za koszulkę Mateusza Kamińskiego. Faul na naszym kapitanie pomścił z “karniaka” wspomniany już Mikinić, który z 11 metrów nie pomylił się czwarty raz z rzędu i zdobył piątego gola w tym sezonie.

 

Od tego momentu – wydawało się przełomowego – na placu gry główną rolę kreowała nuda. Oczywiście do tego feralnego finału, w którym transferowany z Widzewa Łódź 19-latek, płaskim strzałem zza linii pola karnego pokonał Błażeja Sapielaka.

 

(Pelek)