Zwycięski horror Weegree

Zwycięski horror Weegree

Zaczniemy od tyłu, a w zasadzie od ostatniego tchnienia tego meczu. Na cztery sekundy przed jego końcem przy piłce byli goście, zaś na tablicy wyników stało 83:81. Trudno opisać napięcie jakie uniosło się w tym momencie w hali przy Prószkowskiej.

 

W sobotni wieczór nasz reprezentant Suzuki 1. ligi koszykówki, podejmował na własnym parkiecie lidera tabeli, PTG Sokół Łańcut. Gdyby Alfred Hitchcock siedział na trybunach i jemu zaparło by dech w piersi. Końcowa syrena oraz wielka radość kibiców i zawodników AZS-u Weegree Politechnika Opolska dała także ulgę, ponieważ wynik ten udało się ostatecznie utrzymać i zainkasować bardzo cenne tego dnia dwa punkty. Frekwencja nad wyraz dopisała, więc zwycięzców żegnała tym razem prawdziwa burza oklasków.

 

Mecz różne swe oblicza miał. Pierwsza odsłona zakończyła się remisem (po 21), ponieważ obaj rywale z respektem wobec siebie, bardzo dokładnie się obwąchiwali. W drugiej jego części zaczął już pęcznieć opolski koszyczek z punktami. Mowa o zabójczych dla przyjezdnych trzech minutach kiedy, w trakcie których Weegree zdobyło ich 10! Łatwo przyszło – łatwo poszło. “Sokołom” przed zejściem na pauzę udało się zminimalizować straty i ta kwarta w sumie dała niewiele, choć opolanie nadal prowadzili (23:22).

 

Po zmianie stron szósty bieg wrzucili Szymon Kiwilisza i Dominik Rutkowski, którzy do spóły machnęli 16 oczek. Zanosiło się na przełomowy moment zawodów. Prowadzenie 60:53, to już nie było jakieś tam fiu bździu, lecz wtedy… Nastąpiło w naszych coś na kształt paraliżu. Przyjezdni zaczęli skutecznie stukać zdobycze i znów wyciągnęli – teraz na 74:73. Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Ostatnie 10 minut to już jazda bez przysłowiowej trzymanki i wymiana niczym na bokserskim ringu. Finał znacie z początkowej części tej relacji i dla porządku podamy, że w drugiej kwarcie było 24:16, zaś w trzeciej 15:22.

 

Opolscy koszykarze cały czas depczą czołówce po piętach, ale też sami ją stanowią. 4. miejsce po 22 “biegach” i różnice punktowe na odległość jednego spotkania, to tyle, co nic. Dokładnie za tydzień ludzi Kamila Sadowskiego czeka bardzo ciężka wyjazdowa przeprawa z wyżej plasującym się GKS-em Tychy. I to też będzie horror, tyle, że na Śląsku.